Moje siódme rekolekcje w górach. Wspólne z żoną. Pogoda inna, ale klimat rekolekcji ten sam. Temat:
"Uczyń serca nasze według serca Twego”. Kiedy padło pytanie, czy naprawdę tego chcę, podniosłem rękę. Żona też. Nie bez drżenia, ale zdecydowanie. Pierwsze, następne i ostatnie rekolekcje ratują mi życie, dosłownie fizyczne i to ważniejsze- duchowe, a ja chcę żyć. W połowie rekolekcji otrzymałem wiadomość śmierci mojego kolegi, śmierci z wyboru. Myślę, że nie miał takiego wsparcia modlitewnego, jakie swego czasu miałem ja. Jutro wybieram się na jego grób. O poprzednich rekolekcjach powiedziałem, że spora ich część, to była dla mnie droga krzyżowa. Dzisiaj użyję innego porównania. Rekolekcje były odmawianiem różańca. Są tajemnice radosne, są bolesne, ale jest i światło. Ważne byśmy ten różaniec odmawiali wspólnie z Matką Bożą.. A była Ona dla mnie wyjątkowo hojna na tych rekolekcjach. Widziała moją słabość i sypnęła garścią batoników. Nie mieliśmy z żoną w tym roku żadnej funkcji, a i do kościoła tylko 100 m. Łaską też dla mnie była nauka jak pięknie można żyć w chorobie i cierpieniu. Jak przyjmować czyjąś pomoc i jak ją ofiarowywać. Od razu przypomniała mi się nauka św. Franciszka o dawaniu i przyjmowaniu jałmużny. Myślę, że po tych rekolekcjach potrafię bardziej cenić „skarb w dłoni żebraka”. Św. Tereska stała na pierwszym szczeblu drabiny. Ja się dopiero go uchwyciłem i codziennie proszę Matkę Bożą, aby nie pozwoliła mi się go puścić.
Andrzej 11.07.2016