Wdzięczna Bogu i ludziom
Jestem żoną alkoholika. Chociaż tak nie było od początku. Przed 35 laty mąż pił tak, jak wtedy wszyscy, na przyjęciach, w czasie spotkań towarzyskich. Pamiętam tylko, że się nie przewracał, mógł też sporo wypić i specjalnie nie było tego po nim widać. Ja nie piłam wcale. Kiedy zmieniliśmy miejsce zamieszkania mąż został w starym miejscu pracy, był z dala od rodziny. Ja rodziłam i wychowywałam dzieci, a mąż przyjeżdżał co kilka tygodni. Takie to były czasy. Kiedy wrócił do nas, dało się zauważyć, że nad sobą nie panuje, że rządzi nim alkohol.
Powstanie grupy AA wspierającej alkoholików oraz grupy Al- Anon wspierającej ich rodziny, to był dla mnie znak opatrznościowy. To sam Bóg podał rękę mi i mojej rodzinie, bo po pierwsze to było dość blisko, nie musiałam na zbyt długo wychodzić z domu, po drugie, problem był zbyt uciążliwy, trudno było żyć nam wszystkim. Początkowe zetknięcie się z ruchem Al-Anon pozwalało mi w tym czasie spojrzeć inaczej na problem alkoholowy. Nie mogłam poradzić sobie z problemami, z którymi przyszło mi się zmagać. Popełniałam wiele błędów. Ratowałam po swojemu spokój, byt, przetrwanie. Pomogły mi w tym też spotkania w powstałym tam klubie „Zdrowie i Trzeźwość”, gdzie można było wypożyczyć fachową literaturę o problemie alkoholowym. Chłonęłam ją. W domu już nie było alkoholu, a trzeźwiejącemu mężowi mimo usilnych błagań, nie podawałam „jego lekarstwa”. Całemu światu chciałam przekazać wiedzę stamtąd wyniesioną. Dzieliłam się z tymi, w których rodzinie był problem, w dalszej rodzinie, pracy, wśród sąsiadów. Ważne też były warsztaty i maratony terapeutyczne tam organizowane. Do dziś pamiętam rozmowę z początków spotkań i słowa: -A kim ty jesteś, żeby go osądzać?. Tymi słowami byłam zachęcana do zmiany siebie, bo na to mam wpływ, nie do zmiany drugiego człowieka, (długo nie mogłam tego zrozumieć, a najtrudniej było to przyjąć) - Ja, umęczona żona alkoholika, zamiast słów pocieszenia, wsparcia, zrozumienia, dostałam taki zimny prysznic. Już wtedy coraz częściej korzystałam z łaski sakramentu pokuty, a Pan Bóg przez terapeutów, kapłanów i innych ludzi robił, co mógł, bym mogła zobaczyć coś więcej poza własną biedą i moim egoizmem.
Nakłoniona do udziału w pielgrzymce rodzin w Częstochowie organizowanej przez Diecezjalne Duszpasterstwo Rodzin (1993 czy 1994 )nie mogłam zrozumieć, że już tyle lat życia upłynęło, a ja nie byłam przed tym cudownym obrazem Matki Bożej, chociaż już kiedyś w trudnej chwili przyprowadzałam dzieci do naszego kościoła, gdzie był kopia wizerunku Matki Boskiej Częstochowskiej. Tę autokarową pielgrzymkę odbyłam razem z mężem, dla niego też to była pierwsza pielgrzymka w tym świętym miejscu. Tam ofiarowaliśmy naszą rodzinę pod opiekę Matce Najświętszej. Byłam bardzo wdzięczna Matce Bożej, że nas tu przyprowadziła (teraz bywamy tam dwa razy w roku).
Wielogodzinne rozmowy z kapłanami pozwalały trochę przejrzeć na oczy, ale ciągle to on był winien, mój mąż alkoholik, który jest dla nas zagrożeniem, nie szanuje mnie, nie dba o nas, a ja niczemu nie jestem winna. Pamiętam, że kiedyś podczas jednej z takich rozmów, uzmysłowiono mi, że na spotkania wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym chodzę sama, że dobrze byłoby pomyśleć o mężu, który też potrzebuje Bożej pomocy, bo sam z problemem nie da sobie rady. Dało mi to wiele do myślenia. Zapatrzona w dzieci, skupiona całkiem na nich , zapomniałam o mężu. Mąż był przeważnie od dostarczania środków na życie, pracował poza domem. Wypominałam mu bezpośrednio i w listach, że sama wychowuję dzieci, że sama borykam się z problemami dnia codziennego.
Był taki czas, że mąż miał sporą przerwę w piciu, ale tylko nie pił, nie zmienił się jego stosunek do rodziny, najważniejsza była jego trzeźwość. To wtedy dla mnie zaczęły się problemy. Brak zaufania do męża, mimo, że nie pił. Dawałam mu to odczuć, denerwował się, pojawiała się agresja i przemoc, bałam się. Zaproponowano nam rekolekcje dla rodzin. Pojechaliśmy całą rodziną na dwa tygodnie. Nocleg na strychu plebanii, codzienna Eucharystia, jutrznia, różaniec, konferencje, świadectwa. Zaczęłam dostrzegać skarb modlitwy i Mszy Świętej, zaznajamiałam się z Pismem Świętym, zauroczyła mnie modlitwa psalmami. Dzieci też odetchnęły innym życiem, tata był z nimi i mama była uśmiechnięta. Modliłam się żarliwie i Bóg podał rękę.
Na spotkania Al -Anon przychodzili klerycy z seminarium. Oni to którejś z koleżanek wspomnieli o spotkaniach wspólnoty, o której wspominałam. Nie czekałam, aż mnie ktoś tam zaprosi, dopytałam się, poszłam i byłam szczęśliwa. Te pieśni i modlitwy były balsamem na moją umęczoną duszę, a konferencje podnosiły na duchu, czułam się tak, jakbym odnalazła utracony skarb. Wtedy przeżyłam najtrudniejsze dla mnie i naszej rodziny chwile: sąd, kilkakrotne odejścia męża, jego zapicia i kilkakrotnie ocieranie się o śmierć. Ale już nie sama dźwigałam te ciężary. Wspólnota pomogła, a nawet uzyskała sponsora spośród kapłanów na rekolekcje oazowe dla dwójki najstarszych dzieci. Oddawałam to, co trudne Jezusowi i Jego Matce. Po rekolekcjach REO, gdzie Jezus leczył moje zranienia i przeszłość prosiłam Boga, by w takich rekolekcjach mógł wziąć udział mój mąż. Pan Bóg odpowiedział na moje pragnienia, za kilka lat mąż uczestniczył w REO.
Od kleryków dowiedziałam się też o Pieszej Pielgrzymce w Intencji Trzeźwości Narodu. Byłam na niej z dziećmi, a dzięki dobrym ludziom finanse nie były problemem w pójściu na nią. Uczestniczyły w niej też matki z dziećmi z Al- Anon. Zawsze ktoś anonimowo pomógł. To tam zobaczyłam, jacy mogą być ludzie; życzliwi, pomocni, serdeczni, dzielący się ostatkiem. Atmosfera tej pielgrzymki zostawała na długo w moim sercu, wspomnieniach, zachowaniach. Potem, kiedy zorganizowano tę pielgrzymkę z pobliskiego już miasta mąż podwoził nas kilka razy na trasę wymarszu I to był jego wkład. To jeszcze nie był czas dla niego. Każdy ma swój czas.
Przez 10 lat każdy początek lipca był związany z tą pielgrzymką. Już na pierwszej zapisałam się do Krucjaty Wyzwolenia Człowieka i tak powtarzałam co roku. Znosiłam dość lekko to pielgrzymowanie, wręcz radośnie, chociaż było też dużo łez wylewanych przed Jezusem Miłosiernym w świątyniach, gdzie tylko znajdowałam ten obraz, tam kolana same mi się zginały i modliłam się sercem, jak umiałam. Pamiętam jedną szczególnie trudną pielgrzymkę kiedy to puchły mi nogi, brakło sił, a jej intencją było uleczenie naszej miłości małżeńskiej i naszych zranień. Nie stało się to w jednej chwili, ale Bóg daje człowiekowi łaski na miarę jego pragnień i otwarcia się na Niego. I teraz, kiedy pamięć przywoła obrazy z tych lat, patrzę na to inaczej.
Moje małżeństwo przetrwało dzięki pomocy Opatrzności. Nigdy nie dopuszczałam do swojej myśli możliwości rozwodu mimo licznych sugestii z różnych stron. Pan Bóg prowadził nas czy to przez kapłana, czy innego człowieka. Powinnam wspomnieć jednego kapłana z Suwałk, którego Bóg postawił na mojej drodze, kiedy bardzo potrzebowałam pomocy. Po opowiedzeniu mu mojej bliższej i dalszej historii życia kapłan ten pomógł mi i zasugerował, co mam dalej robić, jak wyjść z trudnej sytuacji, w której się znalazłam. Było to zbyt ważne, żeby zapomnieć, zapisałam, czekając wówczas na autobus. Niedawno czytałam notatkę z tej rozmowy: miałam zadbać o swoją godność, zadbać o dzieci, nie pozwolić się poniewierać, skończyć studia, by dzieci były dumne z mamy. Bóg pozwolił zrealizować niektóre z tych wskazań, o innych mogą się wypowiedzieć tylko nasze dzieci.
W grudniu 1994 roku w Zakroczymiu, gdzie byłam na rekolekcjach z najstarszym synem przyrzekłam abstynencję do końca życia w intencji trzeźwości narodu, w tym mojego męża. W tym czasie były organizowane przez nas różne uroczystości rodzinne i żadnego alkoholu. Nigdy się tej decyzji nie wstydziłam, na początku tłumaczyłam, a teraz każdy się przyzwyczaił, zaakceptował. W naszym domu nie ma alkoholu. Jeśli jesteśmy na przyjęciu, po prostu odstawiamy kieliszki i nie pijemy, jeśli kto pyta, wyjaśniamy krótko.
W roku 2008 zetknęłam się z Ruchem Rodzin Nazaretańskich, co poczytałam za szczególne zrządzenie Bożej Opatrzności. Teraz już od sześciu lat każdy początek lipca związany jest rekolekcjami RRN w górach. Po kilku latach modlitwy wspólnoty i mojej, mąż dołączył do Ruchu, i od tej pory, poza jednym zapiciem, trwa w trzeźwości. Kapłani z Ruchu zwracają mi uwagę na rozmowach duchowych, by docenić męża, motywować go i dziękować mu. Staram się akceptować współmałżonka takim, jaki jest i oddzielać grzech od człowieka. Zmieniam siebie przy Bożej pomocy. Teraz staram się szukać w człowieku przede wszystkim dobra. Często patrzę na męża z podziwem, na jego roztropność, której mi nieraz brakuje. Ja czasem reaguję emocjonalnie, on łagodnie mnie wycisza. Mamy o czym rozmawiać, poznajemy się na nowo. Wnuki uwielbiają dziadka, lgną do niego. Bóg pozwolił mi zobaczyć wiele moich słabości, których wcześniej nie dostrzegałam: m.in. mój lęk, który mnie paraliżował w czynach i słowach. Jeśli lęk powraca, pamiętam o słowach z 1 Listu św. Jana „ ten zaś kto się lęka,, nie wydoskonalił się w miłości”. Proszę wówczas Boga i Matkę Najświętszą o przemianę mojego serca, bym bardziej kochała Boga i człowieka.
Dzieci dorosły, pozakładały rodziny, mieszkamy już sami. Prawie codziennie jesteśmy na Eucharystii i Bóg przemienia nas Swoim słowem Odmawiamy różaniec, bo jesteśmy oboje w różach różańcowych. Lektura Pisma Świętego, lektury duchowe, cotygodniowa adoracja Najświętszego Sakramentu dają nam siłę do dostrzegania i uznania swoich słabości i ograniczeń, do ciągłego nawracania się. I tutaj też szczególna rola kapłanów, którzy nas prowadzą na dniach skupienia, rekolekcjach. Nieoceniona jest też zasługa księdza proboszcza, który zezwolił na nasze spotkania przy parafii, mimo że jest nas garstka. Początkowo opiekował się nami, a potem przydzielał księży opiekunów, którzy delikatnie i z wielką miłością traktowali każdego nas, przekazywali nam swój entuzjazm wiary.
Dziękuję Bogu za tych wszystkich kapłanów i członków wspólnot, których Bóg postawił i stawia na drodze mojego nawrócenia. Najważniejsza jest jednak moja decyzja trwania przy Bogu i zaufanie Jemu. Otwarte serce Jezus uleczy szybciej. Nie będzie to jednorazowy cud, ale wieloletnie trwanie przy Bogu, który jak najlepszy lekarz, uleczy wszystko, i dusze i ciało. Zrozumiałam, że wiedza i znajomość problemu alkoholowego to za mało, widziałam małżeństwa rozpadające się z bardziej błahych powodów niż alkohol, postanowiłam szukać pomocy u Jezusa, a życie potwierdziło, że to był najlepszy wybór. A że do Jezusa bliżej przez ręce Jego Matki, więc zawierzam siebie i rodzinę Bogu przez Maryję każdego dnia, a po wieczornym rachunku sumienia dziękuję za przeżyte chwile. Dostrzegam i cenię teraz każdą chwilę, dziękuję za wszystko, zwłaszcza za trudne chwile, bo to one przybliżyły mnie do Boga.
Żona